Thursday 15 October 2009

bo co oni tak właściwie myślą o Polakach?

Zostałam dziś zapytana przez koleżankę, Polkę mieszkającą w Edynburgu, czy podczas mojej niedawnej wizyty w jednej ze szkockich instytucji, zajmującej się, górnolotnie mówiąc, wspieraniem rozwoju zawodowego i kariery takich młodych i ambitnych jak ja, nie odczułam jakiegoś, mówiąc eufemistycznie, specjalnego traktowania z racji tego, że jestem Polką. W sensie, czy dali mi do zrozumienia mniej lub bardziej bezpośrednio, że karierę to ja w Szkocji mogę zrobić jedynie starając się pobić rekord przepracowanych w ciagu tygodnia godzin, oczywiście spędzonych na sprzątaniu, pichceniu tostów tudzież smażeniu bekonu. No, od czasu do czasu, aby rozwijać się zawodowo niezbędne są przebłyski myślenia, czy aby dodać mleka do herbaty, którą ktoś zamówił pół sekundy temu...
Chyba się rozpędziłam w tym wyolbrzymianiu... Generalnie chodzi o to, że pytanie dotyczyło tego, czy odczułam, że byłam jakoś inaczej traktowana ze względu na moją narodowość. Moja odpowiedź: w ogóle nic takiego nie odczułam. Pani, z którą rozmawiałam, nawet nie zapytała mnie skąd jestem. Po prostu rozmawiałyśmy o konkretach i miałam wrażenie, że gdybym była Szkotką, Angielką, Niemką czy jakiejkolwiek innej narodowości osobą, ta rozmowa pewnie by się znacznie nie różniła.
No co innego klienci, którym sprzedaję ciastka pakowane w papierowe torby... No nie wszyscy oczywiście. Ale zdarzyło się i to całkiem niedawno, że przyszedł pan i zapytał się mnie czy jestem z Polski. Odpowiedziałam, że tak, bo przecież Matki Polski ja się nie wstydzę! A on na to, że tutaj strasznie dużo Polaków. Polaków i Hiszpanów. I że jak ktoś nie mówi ze szkockim, ewentualnie brytyjskim akcentem to on już wie, że to albo Polak albo Hiszpan. No i potem się mnie zapytał, ilu Polska ma mieszkańców i czy ktoś jeszcze w ogóle w Polsce został, czy wszyscy przyjechali tu. I teraz taka moja wizja: ląduję na Okęciu, a tam pustka, dobijam się do centrum Warszawy (oczywiście z buta, bo wszyscy kierowcy wyemigrowali, wszak dubble-decker to coś jak dwa razy zwykły autobus) i tam.... No nie, to jakaś bzdura!!!
Nie wiem, czy to pytanie tego pana to był jakiś żart, którego ja nie zrozumiałam, czy może jakiaś próba okazania niezadowolenia, że tylu Polaków się tu najechało... Aha, jeszcze się mnie zapytał, czemu nas tu tyle. Czy to jakiś advertising? No jasne, że advertising! Chyba powinien być dumny, że ludzie rozsiewają pozytywne opinie o jego mieście, prawda? Ja tam bym się nie obraziła jakby do mojego miasta się najechało jakiś ludzi z końca świata, bo ktoś z ich znajomych był tu wcześniej i powiedział, że jest fajnie, ładne miasto, super atmosfera i przyjeżdżajcie.
Znowu taki "temat-rzeka" poruszyłam... No cóż, jest Polaków w Edynburgu wielu, nie da się ukryć. Ale cóż... Może po prostu trzeba przyjąć do wiadomości, że obecność Polaków już się niejako wpisała w pejzaż tego miasta czy nam się podoba czy nie. I tu rozkminiać już nie zamierzam. Zamiast tego przytoczę pewną historię, także z mojej emigracyjnej pracy:

Zmiana nocna, a właściwie późnowieczorna, owego dnia przypadła mnie. I to było już właściwie jak już tuż-tuż godzina zamknięcia sklepu wybiła, ale jakiś pan wszedł, to przecież nie wygonię. To sprzedałam jakieś ciastko czy coś i pan się mnie pyta... (tak! skąd wiecie?!) skąd jestem. Ja mówię, że z Polski na co on: " 'tak' means yes, 'nie' means 'no' ". To powiedziałam coś, że fajnie, że zna jakieś słowa po polsku. Pana to chyba zmotywowało do zaimponowania mi znajomością kolejnego polskiego słowa, w związku z czym ze szczerym uśmiechem wypowiedział słowo "kurwa". Zrobiłam minę w stylu "nieładnie tak mówić do kobiety". Pan lekko zamieszany stwierdził: "This one is not very polite". "This one is very unpolite, I'd say" - odparłam.

No i co? Uczymy Szkotów brzydkich słów i oni mają o nas mieć ładne zdanie, tak?! Może zacznijmy uczyć ich jakichś miłych zwrotów w stylu: "Masz ładne oczy, kupię ci kwiatka", albo takich ambitnych jak: "Król Karol kupił królowej Karolinie korale koloru koralowego"? W La Corunii spotkałam Hiszpana, który właśnie to mi powiedział po polsku (o koralach, nie o kwiatkach). Czyli można i da się. To co, mam zacząć małą akcję społeczną pod tytułem: "Propagujmy piękną polszczyznę na emigracji"?

3 comments:

  1. wow, ale przyczesalas! :)
    zaloz grupe na facebooku z taka akcja spoleczna, to sie przylacze i rozpropaguje wsrod znajomych :D

    ReplyDelete
  2. coraz chętniej zaglądam do ogródka "Rozkminek".

    ReplyDelete
  3. hmm, a który to był Hiszpan w La Corunii??;)
    jak on tym napisalas, to az mi sie łeska zakrecila... eh Zaczynam czytac Twoj blog Mary, kto wie, czy ja tez nie zaloze.., anuz imigrantki w ...no, zgadnij gdzie?:) oczywiscie to tlyko plany, a plany czesto bywaja szkliste..i krusza sie pod wplywem 'nacisków..'.. BUZIAKOS/Justyna G.

    ReplyDelete