Tuesday 29 December 2009

poświątecznie...

Naprawdę nie obraziłabym się, gdyby dziś, jak co drugi wtorek, obudziłby mnie rano brzęk szkła wrzucanego do śmieciary. Zwłaszcza, że przygotowałam i wystawiłam przed dom wszystkie odpady nadające się na recycling... Łudziłam się nadzieją, że być może mam twardy sen... Lecz niestety rzeczywistość okazała się brutalna - o recycling dnia dzisiejszego nie zadbano! Ba, nie zadbano także o wywiezienie "normalnych" śmieci! I teraz przed moim oknem maluje się żałosny obraz góry śmieci rozrastającej się wokół przepełnionych po brzegi śmietników...
A było tak pięknie! Pierwsze od lat "x" białe święta w Szkocji! Za oknem biało, pruszy śnieg, który tworzy miękką puszystą pokrywę na brudnych chodnikach Leith. I tak jakoś świątecznie i ciepło mimo niskiej temperatury. Święta, magiczny nastrój, czas z bliskimi... Cóż, nie da się ukryć, że ślady po minionych świętach głoszą raczej smutną prawdę: dziś Święta Bożonarodzeniowe to raczej Święto Konsumpcji. Bo jaki inny wniosek mogę wysnuć, gdy wracając do domu potykam się o wielką torbę papierową z napisem "Happy Christmas!", a chwilę potem spostrzegam na środku chodnika porzucony niechciany prezent?
Serio smutno mi się robi jak widzę coś takiego! Pamiętam, że jak byłam dzieckiem w któreś święta oglądałam bajkę o niechcianych prezentach, które trafiały na strych i były bardzo samotne i smutne. Przynajmniej jakieś przesłanie dla dzieci, że mają szanować prezent, który dostały od kogoś, kto przecież musiał na to zapracować. A teraz? W sklepach poświąteczne kolejki do wymiany bądź zwrotu niechcianych prezentów. A z koszy na ulicach aż wylewają się śmieci, w których pewnie niedługo utoniemy!

I teraz zastanawiam się, czy poświątecznie, jak już biały śnieg się stopił i tylko ślizgawica na chodnikach została, zamierzam snuć jakieś czarne wizje na temat wszechobecnej konsumcji i śmieciokreacji? Może jest jeszcze dla nas, Ziemian, jakiś ratunek i za parę lat nie będziemy musieli wykopywać się spod naszych śmieci, by złapać transport na inną planetę, którą pewnie też zaśmiecimy w mgnieniu oka?

Saturday 12 December 2009

spotkanie z "emigracją wcześniejszą"

Parę dni temu w moje ręce dostała się ulotka będąca swego rodzaju zaproszeniem na przedświąteczny bazar organizowny przez Stowarzyszenie Polek w Edynburgu. Tym razem sobota wolna, więc czemu nie... Zwłaszcza, że bardzo lubię te wszystkie bazary, targowiska, pchle targi i takie tam. Bo gdzie znaleść prawdziwe skarby jak nie w takich miejscach?! A zatem parę funciaków w garść i śmigam na bazar!

Prawdę mówiąc zaskoczyło mnie zarówno miejsce, jak i panująca tam atmosfera... Po prostu jak tylko weszłam do budynku miałam świadomość, że nie na takie miejsca trafiałam do tej pory w Edynburgu. No i nagle jakbym znalazła się w jakimś innym świecie i wiedziałam, że nie poprzestanę na zakupieniu wspaniałych powideł śliwkowych pani Zosi czy też podziwianiu tzw. Christmas cake-ów pani Jasi, które na moją kieszeń były jednak zbyt drogie. Bo to jest tak: wchodzę do budynu, na dole jest kawiarnia, siedzą w niej dwie babcie, jakieś domowe ciasta, kawa itd. No a bazar w sali na piętrze. Tam tak samo: kilka pań, jeden pan, ciasta, powidła, bigos, ręcznie robione czapki, szale... osławione niegdyś moherowe berety chyba też jakieś tam leżały. Parę ludzi się kręci to tu to tam. I wszyscy mówią i po polsku i po angielsku. Chyba bym sobie nie darowała jakbym choć trochę nie pogadała z tymi ludźmi. No i tak parę słów z jedną babcią, parę z drugą. Nagle się dowiaduję, że niestety stowarzyszenie umiera śmiercią naturalną - pań było chyba ze 300, a zostało 5. I same babcie. I nikt się w to nie włącza. Smutne...
Jakieś rozczarowanie zaczynało mnie dopadać, ale pomyślałam, że zajrzę do tej kawiarni, kto tam siedzi, może z kimś porozmawiam. Strzał w dziesiątkę! "Proszę, proszę, wejdzie pani, usiądzie, kawa, herbata, ciastko..." No to zamówiłam kawę i dosiadłam się do pani, która zaprosiła mnie do swojego stolika. Bo tak się właśnie trafia na ludzi - perełki. Takich, po rozmowie z którymi oczy ci się same śmieją i jakoś ten świat się wydaje bardziej przyjazny. Takich, którzy naładowują cię chęcią do działania, taką pozytywną energią. Bo taką właśnie osobą jest pani Izabella z Polish Scottish Cultural Association. Ja o takich ludziach mówię, że są magiczni i emanują taką pozytywną energią. I to zrozumienie, że jasne dziewczyno, skończyłaś studia, a sprzedajesz kanapki, to przecież nie ma w tym nic złego, każdy tak zaczyna. W tej wcześniejszej emigracji też tak było przecież. Oficerowie zatrudniali się w barze czy w kuchni, bo jakoś trzeba na życie zarobić. No a z drugiej strony podejście, żeby coś robić, jakoś się kulturalnie udzielać, bo przecież nie tylko o kasę tu chodzi.
Przemiłe popołudnie, powiedziałam, że odwiedzę panie wkrótce. I oczywiście tak zrobię. Bo jest to jakieś wyjście gdzieś dalej, gdzieś poza własną perspektywę, które pozwala odkryć coś innego lub spojrzeń na pewne sprawy nieco inaczej. A i przyznać muszę, że panie się ucieszyły, że jakaś młoda osóbka zainteresowała się ich działalnością i chce je znów odwiedzić.

Takie to mniej więcej było moje pierwsze, i mam nadzieję, że nie ostatnie spotkanie z tą wcześniejszą polską emigracją. Z ludźmi, którzy tak jak my wyjechali, tylko w innych okolicznościach. Bo przecież migracje towarzyszą ludzkości od zarania dziejów. I tak z dzisiejszej rozmowy dowiedziałam się, że w XVII wieku była dość spora emigracja Szkotów do Polski i nawet jeden z nich był prezydentem Warszawy. Niedawno odsłonięto tablicę upamiętniającą na warszawskiej Starówce. I proszę, byłam niedawno w Warszawie, a o tym dowiaduję się w Edynburgu. Tak, trafiłam na ludzi, którzy są skarbnicami wiedzy i muszę przyznać, że to takie uczucie jakbym znalazła jakiś skarb...

Monday 7 December 2009

powroty z wakacji

O powrotach będzie. Powrotach z wakacji... Bo przecież oczywiste, że najlepszą porą na wakacje jest listopad, kiedy Edynburg ogarniają ciemności, siła i zimność wiatru wydaje się być nie do zniesienia, a warunki atmosferyczne uniemożliwiają radość śmigania po mieście rowerem. I wtedy trzeba na chwilę się gdzieś przemieścić. Najlepiej gdzieś, gdzie jest ciepło i można zaaplikować sobie trochę słonecznej witaminy D, która wszak chroni od popadnięcia w depresję.
A zatem padło na Grecję. Wakacje w Grecji pod koniec listopada, brzmi wspaniale. I było wspaniale. Tylko najgorsze to są powroty. Owszem w autobusie z lotniska śmieje ci się gęba, wszak wracasz do domu, ale parę chwil, parę uderzeń zegara i nagle popadasz w codzienny kierat: praca, dom, od czasu do czasu jakaś impreza... a czas pędzi nieubłaganie i w głowie rodzi się myśl: muszę coś ze sobą zrobić! Przyznać muszę, że myślę, myślę i różne rzeczy wymyślam, małe i duże, mądre i głupie, ale jeśli chodzi o myśli tychże realizację to najlepiej wychodzi mi wymyślanie kolejnych podróży. I tak się kręci ta karuzela...
Tak sobie myślę teraz, że sobie za dużo naobiecywałam. Że te wakacje to mnie energią naładują na cały rok i na przykład także entuzjazmem do pracy... a tu entuzjazmu jak nie było tak nie ma. Entuzjazm to jest na parę dni przed wakacjami... I tak to właśnie lubię się sobie zapętlać, że wracam z jednych wakacji i myślę o kolejnych...
Ale nie, nie, ja wcale nie marudzę i nie narzekam!!! Ja przecież kocham Edynburg. To miasto ma magię i teraz tu jest mój dom. Bo tak mówię, wracam do domu. A że te powroty nieraz są ciężkie to już inna sprawa...