Sunday 27 June 2010

związki, single, zaręczyny...

Ufff... wróciłam do domu jak zwykle ledwo żywa i obładowana betami i jak zwykle pierwsze co zrobiłam to włączyłam komputer, żeby sprawdzić mojego fejsbuka. I oto nius dnia: koleżanka z Edynburga, Polka, którą poznałam mniej więcej rok temu zaręczyła się. Fajnie. W sumie gdy śledzę fejsbukowe niusy moich znajomych z Polski to jakoś zaręczyny - ślub - dzieci (kolejność dowolna)... no nie zaskakuje mnie to wcale. Takie normalne, powszechne, oczywiste... Ale tu nie Polska! Tu jest Edynburg, emigracja, multi-kulti... jest impreza i trzeba się bawić. Tu się żyje tu i teraz. Tu nie ma miejsca na poważne związki. Dzisiaj jesteś, a jutro cię nie ma. A ryb pełno w morzu pływa...
Szczęściem pajom, kanapkom i kawom nie udało się zabić we mnie do końca tej ciekawości świata i chęci wyjaśniania relacji międzyludzkich, jakie zrodziło, czy może raczej ukształtowało, pięć lat zmagań z socjologią. Nie udało się też dobrej zabawie i rybom w morzu zabić dudniącego w mojej głowie pytania: dlaczego wśród emigrantów jest tylu singli? I dlaczego tutaj mieć 25 lat i być singlem to jest normalne, a w Polsce to raczej chyba łagodnie rzecz ujmując trochę nie wypada... A przede wszystkim dlaczego tu w Edynburgu wchodzimy w związki krótkie, luźne, nieoficjalne?
Tu wszystko jest tymczasowe. Praca w kanapkowni, mieszkanie z meblami z wystawki, stan konta w banku... No i chłopak czy dziewczyna. Czy chodzi tu o tymczasowy styl życia, w którym wszystko musi być tymczasowe, bo inaczej zacznie pojawiać się niepokój, że jeden element nie pasuje do reszty? Czy może to raczej jakaś moda, którą bezrefleksyjnie przejmujemy? Strach przed tym okropnie brzmiącym słowem "stabilizacja"? Czy o co chodzi?
Jak już o socjologii wspomniałam to i pojadę z tą socjlogią dalej. Takie mądre hasło kiedyś padło na jakiś zajęciach: rozpad więzi społecznych. Nie wiem czemu, ale strasznie mi się ten termin podoba. Brzmi wzniośle i ma szeroki kontekst zastosowania. I pasuje do tematu związków. Generalnie dzisiaj jesteś, jutro cię nie ma, więc po co mam się do ciebie przywiazywać? Czyli znowu ta tymczasowość i brak planów. Albo intencjonalna nieprzewidywalność... kolejny mądry termin z socjologii. Po naszemu: otwieram się na to co przyniesie los, więc nie mogę się za bardzo deklarować w tę czy w tamtą stronę. Idealnie pasuje do luźnych i krótkotrwałych związków...
Tylko dlaczego tak się dzieje?
Myślę, że teorii czy raczej hipotez w tej kwestii jest mnóstwo. Niekoniecznie stricte socjologicznych. I choć mam oczy i uszy otwarte i jako socjolog nie oceniam, to przyznać muszę, że nieraz niektóre z tychże teorii nieco mnie zaskakują. Jakiś czas temu dyskutowaliśmy w gronie znajomych polskich emigrantów o związkach. Gdy ja biedziłam o rozpadzie więzi i wdawałam się w rozkminianie socjologicznych bzdur i frazesów, jedna z koleżanek ucięła: "A może po prostu chodzi o możliwość wyboru i coraz większe wymagania? Wiesz, wyjeżdżasz, poznajesz innych ludzi, otwierają ci się oczy: dzień dobry! Można żyć inaczej niż w miasteczku nad jeziorem. Masz prawo wymagać, oczekiwać, cenić się. Także jeśli chodzi o wybór partnera. I to może dlatego jesteśmy same, że stawiamy wymagania?"
Było to jakiś czas temu... Zanim się moje myśli dotarły na bloga, musiały przejść przez kolejny etap socjologicznych obserwacji... I widzę, że coś w tym chyba jest... W tych wymaganiach i pewności. A skoro tak, to tym bardziej cieszy mnie dzisiejszy nius z fejsbuka. I właśnie uśmiecham się szczerze pełną gębą do tej dwójki szczęśliwych i odważnych ludzi!