Saturday 12 December 2009

spotkanie z "emigracją wcześniejszą"

Parę dni temu w moje ręce dostała się ulotka będąca swego rodzaju zaproszeniem na przedświąteczny bazar organizowny przez Stowarzyszenie Polek w Edynburgu. Tym razem sobota wolna, więc czemu nie... Zwłaszcza, że bardzo lubię te wszystkie bazary, targowiska, pchle targi i takie tam. Bo gdzie znaleść prawdziwe skarby jak nie w takich miejscach?! A zatem parę funciaków w garść i śmigam na bazar!

Prawdę mówiąc zaskoczyło mnie zarówno miejsce, jak i panująca tam atmosfera... Po prostu jak tylko weszłam do budynku miałam świadomość, że nie na takie miejsca trafiałam do tej pory w Edynburgu. No i nagle jakbym znalazła się w jakimś innym świecie i wiedziałam, że nie poprzestanę na zakupieniu wspaniałych powideł śliwkowych pani Zosi czy też podziwianiu tzw. Christmas cake-ów pani Jasi, które na moją kieszeń były jednak zbyt drogie. Bo to jest tak: wchodzę do budynu, na dole jest kawiarnia, siedzą w niej dwie babcie, jakieś domowe ciasta, kawa itd. No a bazar w sali na piętrze. Tam tak samo: kilka pań, jeden pan, ciasta, powidła, bigos, ręcznie robione czapki, szale... osławione niegdyś moherowe berety chyba też jakieś tam leżały. Parę ludzi się kręci to tu to tam. I wszyscy mówią i po polsku i po angielsku. Chyba bym sobie nie darowała jakbym choć trochę nie pogadała z tymi ludźmi. No i tak parę słów z jedną babcią, parę z drugą. Nagle się dowiaduję, że niestety stowarzyszenie umiera śmiercią naturalną - pań było chyba ze 300, a zostało 5. I same babcie. I nikt się w to nie włącza. Smutne...
Jakieś rozczarowanie zaczynało mnie dopadać, ale pomyślałam, że zajrzę do tej kawiarni, kto tam siedzi, może z kimś porozmawiam. Strzał w dziesiątkę! "Proszę, proszę, wejdzie pani, usiądzie, kawa, herbata, ciastko..." No to zamówiłam kawę i dosiadłam się do pani, która zaprosiła mnie do swojego stolika. Bo tak się właśnie trafia na ludzi - perełki. Takich, po rozmowie z którymi oczy ci się same śmieją i jakoś ten świat się wydaje bardziej przyjazny. Takich, którzy naładowują cię chęcią do działania, taką pozytywną energią. Bo taką właśnie osobą jest pani Izabella z Polish Scottish Cultural Association. Ja o takich ludziach mówię, że są magiczni i emanują taką pozytywną energią. I to zrozumienie, że jasne dziewczyno, skończyłaś studia, a sprzedajesz kanapki, to przecież nie ma w tym nic złego, każdy tak zaczyna. W tej wcześniejszej emigracji też tak było przecież. Oficerowie zatrudniali się w barze czy w kuchni, bo jakoś trzeba na życie zarobić. No a z drugiej strony podejście, żeby coś robić, jakoś się kulturalnie udzielać, bo przecież nie tylko o kasę tu chodzi.
Przemiłe popołudnie, powiedziałam, że odwiedzę panie wkrótce. I oczywiście tak zrobię. Bo jest to jakieś wyjście gdzieś dalej, gdzieś poza własną perspektywę, które pozwala odkryć coś innego lub spojrzeń na pewne sprawy nieco inaczej. A i przyznać muszę, że panie się ucieszyły, że jakaś młoda osóbka zainteresowała się ich działalnością i chce je znów odwiedzić.

Takie to mniej więcej było moje pierwsze, i mam nadzieję, że nie ostatnie spotkanie z tą wcześniejszą polską emigracją. Z ludźmi, którzy tak jak my wyjechali, tylko w innych okolicznościach. Bo przecież migracje towarzyszą ludzkości od zarania dziejów. I tak z dzisiejszej rozmowy dowiedziałam się, że w XVII wieku była dość spora emigracja Szkotów do Polski i nawet jeden z nich był prezydentem Warszawy. Niedawno odsłonięto tablicę upamiętniającą na warszawskiej Starówce. I proszę, byłam niedawno w Warszawie, a o tym dowiaduję się w Edynburgu. Tak, trafiłam na ludzi, którzy są skarbnicami wiedzy i muszę przyznać, że to takie uczucie jakbym znalazła jakiś skarb...

1 comment: