Tuesday 16 August 2011

rozkminki ... ?

Wiecie co? Tak naprawdę to nie lubię słowa "emigracja".
Nie dlatego, że nie brzmi ono jakoś specjalnie ładnie, ale po prostu nie lubię charakteryzować siebie czy moich przyjaciół jako "emigrant/-ka". Bo co to słowo tak właściwie o nas mówi? Że mieszkamy w innym kraju niż się urodziliśmy i w innym niż mamy podany w paszporcie w rubryce "obywatelstwo". I co z tego? No właśnie, i co z tego wynika? Czy w związku z tym, że zmieniając miejsce zamieszkania przekroczyliśmy coś, co ktoś kiedyś wymyślił, że będzie granicą naszego kraju, staliśmy się w jakimś szczególnym stopniu inni od tych co zostali? I czy lądując na cudownej Wyspie szczęścia i dostatku, która w ostatnich tygodniach okazała się być Wyspą zamieszek i niepokoju (ale o tym to bynajmniej nie teraz), okazaliśmy się być jakoś szczególnie odmienni od mieszkańców tej Wyspy?
Jeśli mam mówić tu mówić o grupie, którą można scharakteryzować tym jednym jedynym magicznym slowem "emigranci", to będąc konsekwentna muszę zgodzić się, że wszyscy członkowie tej grupy posiadają cechy charakterystyczne tylko tej grupie i osoby nie należące do tej grupy tych cech nie posiadają. Jedyną taką cechą jest miejsce zamieszkania/ dłuższego pobytu w chwili obecnej. Tymczasem media, społeczeństwo czy też różne grupy społeczne dopisują emigrantom całą długą listę cech charakteryzujących tą grupę. Na pierwszym miejscu tej mocno znielubionej przeze mnie listy widnieje "praca emigrancka", o której to już pisałam w poprzednich postach. A potem widnieje szereg stereotypów, o których mi się już nawet pisać nie chce.

Szłam dzisiaj przez Edynburg w strugach deszczu... Irytujące tłumy turystów na ulicach, jeszcze bardziej irytujące tłumy w sklepach z "SALE UP TO 70%" na Princes Street, pogoda iście jesienna przez dwa bite tygodnie sierpnia, okrutne zmęczenie... I ja to miasto kocham, bo to mój dom. Wtedy właśnie do mnie dotarło, że ja nie jestem jakąś tam "emigrantką". Wcale nie mieszkam "na emigracji" tylko mieszkam w Edynburgu i jest mi tu dobrze.
Ostatnio z zaskoczeniem zauważyłam, że ludzie nie tylko się mnie pytają: "To jak, podoba Ci się w Edynburgu?", ale potrafią także z zaciekawieniem powiedzieć: "a, jedziesz na wakacje? A gdzie? (...) Ach, do Polski. A byłaś kiedyś w Polsce? (!!!) A byłaś na polskim weselu?".
Przysięgam, nie kłamię, naprawdę ludzie mi takie pytania ostatnio zadawali.
Mówię, że tak, że byłam w Polsce, bo stamtąd pochodzę i tam mieszkają moi rodzice i tam jest mój dom. Mówię też, że teraz mieszkam w Edynburgu i tu jest mój dom.
Bo tak właśnie jest: tu jest mój dom i tu jest mój dom i tak jest dobrze.

Czyżby zatem z powyższych rozważań wynikało, że teraz moim jedynym problemem czy raczej niezgodnością jest teraz tytuł mojego, odkopanego po paru miesiącach, bloga? Może powinnam zmienić go na "rozkminki ..."

"..." daje ogromne mnóstwo możliwości.

1 comment:

  1. No nie wierze... ale znow mi sie koment nie dodal (To juz jakis piaty do tego posta...). Wiec nie napisze kolejnego (takiego dlugiego). Pragne tylko dodac ze sie zgadzam i ze zastanawiam sie kiedy ja przestane byc "ta obca", skoro mam lokalnego meza, lokalne dziecko i lokalny kredyt na 35 lat. Skoro tu pracuje, tu place podatki, chodze do lekarza, do kosciola, o pubach nawet nie wspomne ;) A i tak wiele osob traktuje mnie jak madrego pieska (suczke?) ktory mowi po angielsku, wow bo mowi po angielsku...

    ReplyDelete