Saturday 6 November 2010

"I co, podoba ci się w Edynburgu?"

Piątkowy albo sobotni wieczór. Wracam do domu taksówką z udanej potańcwóki w tutejszym Bongo Club albo Sneaky Pete's. Pan taksówkarz jak zwykle niezwykle rozmowny. Wierzcie mi lub nie, ale zawsze trafiam na rozmownych taksówkarzy. Taka moja karma. W pewnym momencie rozmowy pada to banalne pytanie: "A skąd jesteś?" Chyba nigdy nie nauczę sie szkockiego akcentu, więc póki mieszkam w Edynburgu zawsze będą mi to pytanie zadawać. Odpowiadam miło, że z Polski, z północnej Polski... Lat w Edynburgu mieszkam tyle a tyle i mam tu masę znajomych... I wtedy pada moja najulubieńsze ze wszystkich pytań: "Do you like it here?" w wolnym tłumaczeniu: "Czy ci się tu podoba?". I wtedy nawet jeśli przez cały dzień marudziłam na edynburską pogodę, nie chciało mi się wstać do pracy i wszyscy dookoła mnie irytowali, odpowiadam, że tak, że bardzo mi się tu podoba, bo Edynburg to bardzo piękne miasto. Mówię tak nawet jeśli tego właśnie dnia spotkałam znajomą, z którą wspólnie narzekałałyśmy, że mamy już dość Szkocji, Edynburga i życia tutaj i że chyba już czas wracać do Polski. Mówię tak, nawet jeśli przez cały ubiegły tydzień sprawdzałam promocje ryanaira i zastanawiałam się, gdzie by tu się wyrwać, żeby odpocząć od tego miasta. Mówię tak nawet jeśli w statusie na fejsbuku umieściłam coś w stylu: "Zabierzcie mnie stąd!!"... itd.
Ale kłamię, co?!
Jak z nut!
Albo może inaczej: zasymilowałam się po prostu z tutejszymi, czyli po naszemu przejęłam miejscowe zwyczaje i jest mi z tym dobrze. Bo dla mnie to już stało się oczywiste, że gdy ktoś pyta "How are you?" odpowiem "fine" albo "good", w najgorszym wypadku "not too bad". A zatem gdy ktoś pyta "co u ciebie?" odpowiadam, że wszystko okej i wychodzę na nudziarę, bo nie ponarzekam sobie na to i na tamto. Bo ponarzekam i pomarudzę, ale nie każdemu i nie w każdej sytuacji. Po co zatruwać wszystkich dookoła moimi problemami?! Zwłaszcza osoby, które ledwo znam, mijam właśnie na ulicy i każdy spieszy się w swoją stronę...
Przynać muszę, że tego nauczyłam się od Brytjczyków. Tego i tej takiej uprzejmości, przyklejonego uśmiechu i drugiej twarzy. Bo jak się dobrze zastanowić i pomysleć... czy klient, któremu sprzedaję kawę, gazetę, perfumy czy samochód, jest winien temu, że pada dziś deszcz i cała zmokłam czekając na autobus? Więc wolę już przykleić usmiech, ryzykując kolejne zmarszczki, i udawać, że jest super, niż rozsiewać złą energię. Może i to nieszczere trochę, ale czasami się przydaje.
Tak samo z taksówkarzem. Czy ja mam mu zaraz opowiadać całą historię swego zycia i wyjaśniać dlaczego dziś nie lubię Edynburga, a wczoraj lubiłam? Nie chce mi się. Po prostu. I bynajmniej nie uważam, że podsycam małą kłamczuchę tkwiącą we wnętrzu mnie, kiedy na pytanie: "Do you like living in Edinburgh?" odpowiadam "Yes, I really like it a lot!"
I przyznam, że czasami te słowa są magiczne i pozwalają mi na nowo polubić Edynburg i cieszyć się z tego, że teraz jestem właśnie tu.

No comments:

Post a Comment