Sunday 10 October 2010

ta nasza polska KULTura...

Dane mi było stawić się na piątkowym koncercie Kultu w edynburskim Liquid Roomie. Przypomniały mi się wtedy dawne dobre czasu studenckie, Juwenalia i koncerty w warszawskiej Stodole. Jednak piątkowe doświadczenie nie do końca wpisało się w pewne utarte schematy tkwiące w mojej głowie pod zakładką "koncert polskiej kapeli rockowej". Zaskoczenie numer jeden nastąpiło w momencie, kiedy zostałam na ten koncert zaproszona i zadałam bardzo konkretne pytanie: "a o której to?", na które to uzyskałam odpowiedź, że o 7.30. Co? O 7.30, tak wcześnie?! Tak. I w momencie kiedy ledwo przekraczyliśmy progi Liquid Roomu nastąpiło zaskoczenie numer dwa: koncert faktycznie zaczął się o 7.30. Podeszliśmy pod scenę, ale tak nieco z boku, bo przecież wiadomo, co dzieję się na polskich koncertach rockowych pod samą sceną... A może raczej chcieliśmy w spokoju wypić piwo. Bo szczerze mówiąc to już chyba zdążyłam zapomnieć co to jest pogo i wielka kotłowanina pod sceną, tudzież podnoszenie ludzi na rękach czy też wrzucanie ich na scenę. Zaskoczenie numer trzy dotyczy ochrony koncertu: oni totalnie byli zdezorientowani tym w jaki sposób Polacy bawią się na koncertach! Co to się w ogóle dzieje!? Stoi taki biedny security guard pod sceną i patrzy się z zaciekawieniem cóż to za dziwny taniec wykonuje ta polska publiczność... Czy coś się zaraz wydarzy... I wydarza się, o tak! Ktoś nagle ląduje na scenie. Ktoś z widowni. I tych trzech czarno ubranych biedaczków z opaską security na ramieniu wymienia spojrzenia i w jednym momencie rzuca się za delikwentem, żeby czym prędzej ściągąć go ze sceny. I jak się później dowiedziałam, niezwłocznie wywalić za drzwi. Gdyż powszechnie wiadomo, że w tym kraju takie zachowania niedopuszczalne są przez przepisy health & safety, o których tu się mówi na każdym kroku i stosuje się w każdej dziedzinie życia.
Przyznać muszę, że miałam trochę mieszane uczucia po tym koncercie. Z jednej strony ogromny sentyment i wspomnienie dawnych dobrych czasów, z drugiej zaś lekki niepokój, czy oni Szkoci nie uważają nas Polaków za jakąś bandę dzikusów , która lubi kotłować się na koncertach i wskakiwać na scenę, by znaleść się jak najbliżej ulubionego wykonawcy... Bo przecież na tutejszych koncertach rockowych to się ładni stoi pod sceną i co najwyżej można potupać sobie grzecznie w miejscu. Ale to my Polacy umiemy dobrze się bawić, tylko oni tego nie rozumieją. I dlatego tak dziwnie patrzą na stare dobre polskie pogo. No ale co tu dyskutować, co kraj to obyczaj przecież. Dla mnie zawsze istotny jest ten element poznawczy "a jak oni sie bawią?". I lubię te drobne różnice zauważać i przyjmować je jakimi są.
A jeśli chodzi o sam koncert Kultu... To była swego rodzaju podróż "w kraj lat dziecinnych" jak to kiedyś napisał poeta. Przynajmniej dla mnie. Ale przyznam, że nie będę zaskoczona, jeśli i ktoś z was poczuł lekką nutkę sentymentu...

1 comment:

  1. Hej Marysiu tu Ania (z lajma) bardzo ciekawy blog, przeczytałam wszystko.
    Zapraszam do mnie bo muszę to pisać jako projekt do szkoły:
    http://offbeatedinburgh.blogspot.com/
    pozdrawiam

    ReplyDelete